W ostatni dzień wybieramy sie do wsi obok, aby zobaczyć nieznaną nam część zatoki. Pogoda się trochę psuje. Cos lekko pada. Idziemy piechotą. Po paru kilometrach marszu docieramy do sąsiedniego miasteczka. Dziwnie tu. Jakoś brudno, śmierdzi. Wszyscy mówią po angielsku i wyglądają jeszcze tragiczniej niż niemcy.
W barach wszystkie napisy sa po angielsku. Można zamówić tylko angielskie śniadanie. Ludzie pija bawarki na promenadach. Z Marta znajdujemy papugi w parku, ogladmy też obelisk upamiętniający podbicie wyspy przez Juana I. Szwedamy sie, ogladamy, dochodzimy do konca zatoki i spadamy do domku. Po drodzę focimy jakiś dziwny kompleks rozrywkowo - koscielny. Niby plac z pubami, sklepami itp, a pomiedzy nimi wejscie do Kosciola. Jakies to dziwne. Po drodze jeszcze obczailismy znak o którym pisano w przewodniku...